piątek, 25 stycznia 2013

"no już, już - nic się nie dzieje"

wałkowane już wiele razy...
ale ja muszę dać upust temu, co mną dziś wstrząsnęło - po raz już nie wiem który!
byłam z Dzidziongiem na badaniach rano... Dzidziong kiepsko reaguje na personel medyczny - może kitel, może zapach, może nie wiem co, ale nie lubi, boi się, a że ja o tym wiem, to po prostu to akceptuję i staram się być wobec niego szczera i wyrozumiała w każdej rozciągłości tego tematu.
przyszliśmy do przychodni - zaczęło się od tego, że: Mama, ale co to ma być za opis pojemniczka?
i wykład nr 1 o tym, jak należy przygotować pojemnik z moczem do badania - zniesę to jeszcze cierpliwie...
następnie pada pytanie: to pierwsze pobranie krwi? - odpowiadam dosadnie, że dla niego tak, ale dla mnie nie.
i wykład nr 2 o tym, że trzeba usiąść i ple-ple-ple - niech się kobieta nagada, potem będzie już do końca dnia pić kawę lub herbatę...
no i w końcu nadeszła pora wybrania miejsca do pobrania - i cóż... ekspertem nie jestem, ale na tyle anatomię znam, że zdrowy człowiek ma dwie ręce, a w obu nich żyły, a w tych zaś płynie krew... ale nie! podczas pobierania krwi obowiązuje jedna ręka - lewa! po z tej strony fotela jest przybornik z przyrządami...szkoda tylko, że przybornik posiada kółeczka - tak to przecież argument brzmiałby całkiem sensownie...
i zaczęło się, piguła wbija igłę do wgłębienia rączki Dzidzionga - ten wyjąc, wije mi się na ciele i wierzga nogami - reakcja Pań jedyna to: no już, już - nic się nie dzieje - a do mnie stanowczym głosem zwracają się - mocniej trzymać mama!
skupiam się w całości nad Dzidziongiem, ze spokojem i miłością, szepce mu, że to potrwa jeszcze chwilkę, że jestem z nim, i całuję go po coraz bardziej mokrej skroni - ale sama wyczuwam przedłużający się czas i jedyne, co jestem w stanie dostrzec, to to, że piguła nie napełniła żadnej ampułki!
ale Panie uparcie komentują: no już, już - nic się nie dzieje  - a do mnie stanowczym głosem zwracają się - mocniej trzymać mama!
zerkam na dłonie drugiej piguły, ma zegarek na ręce - patrzę na wskazówki, a potem znów na Dzidzonga i po chwili orientuję się, że zabieg gmerania igła w ciele Dzidzionga trwa już blisko 5 minut i, że dziecko ma już całą siną rękę...
jednak twarde Panie w dalszym ciągu kierują do Dzidzionga: no już, już - nic się nie dzieje - a do mnie stanowczym głosem zwracają się - mocniej trzymać mama!
nagle zmienia się tok wydarzeń, napełniają się ampułki, najpierw pierwsza, potem druga - czuję, jak krew z mózgu spływa mi po kręgosłupie i wywołuje dreszcze. nie... nie ze strachu na widok krwi, ale z ulgi, że zaraz będzie po wszystkim...
piguła wyciąga igłę, daje kompres i mówi: no już, już - nic się nie dzieje - a ja mam ochotę jej wbić palce w oczy!
ale co słyszę po chwili...? Mama niech zdecyduje czy wbijamy drugi raz, bo za mało jest krwi, a żyłki w drugiej są dobre do wkłucia
....

ja wszystko rozumiem - i to, że Dzidziong miał gęstą krew, i że dostać się do żyłki trudno, i że płacz dziecka, a w szczególności wyrywanie się go jest uciążliwe dla nich...
ale do jasnej-ciasnej - czy nie mogły zerknąć na prawą rękę wcześniej???

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz