wtorek, 31 grudnia 2013

piniata sylwestrowa

Piniata to przeważnie papierowa (niegdyś gliniana) konstrukcja wypełniona łakociami - słodyczami, cukierkami, owocami; którą w zwyczaju ludowym latynoskich krajów jest zawieszenie jej pod sufitem lub umocowanie na palu i rozbicie jej poprzez potrącanie lub uderzanie pałką/kijem.
Tradycja piniaty jest bardzo stara i była kultywowana w okresie przesilenia zimowego, jednak pod wpływem kultury europejskiej w trakcie kolonizacji nadaną jej charakter obrządku chrześcijańskiego w okresie bożonarodzeniowym. W różnych krajach różnie tę tradycję się obchodzi.
Coraz większą popularnością cieszy się piniata urodzinowa - zainteresowaniem nią zaraziły się także kraje z poza kręgów Latynosów, i fajnie, bo to super zabawa :)

w naszym domu piniata jest alternatywą dla strzelania sztucznymi ogniami w niebo nosy sylwestrowej
wyznajemy zasady, że:
po 1. szkoda kasy, by je puścić z dymem w powietrze, a te naprawdę efektowne petardy są bardzo drogie,
po 2. nie ma powodów byśmy mieli wkład do rozszerzającej się dziury ozonowej i innych szkód pofajerwerkowych,
po 3. petardy i inne takie wystrzały to zabójcza, bardzo niebezpieczna zabawa...warto jak zajmują się tym wyłącznie specjaliści od pirotechniki,
po 4. biedne zwierzęta, małe dzieci i osoby starsze czy schorowane...nie chcę swoich 3 groszy dorzucać do ich stresu, który jest i tak ogromny...

ok, ale wróćmy do piniaty - aby zrobić taką jak my potrzeba: kartki papieru A4 (mogą być zadrukowane, zakolorowane - spokojnie!), rolki po papierze toaletowym - opcjonalnie, bibuła-krepina kolorowa, taśma klejąca i klej, tasiemka i sznurek do zawieszenia, no i oczywiście COŚ, co da się do środka :)

wybraliśmy kształt naszej piniaty psa, dzieciongowego pupila Amora :)
do środka wrzuciliśmy słodycze i confetti

oto foto-relacja z tworzenia piniaty (zdjęcia z rozbijania dorzucę w edycji wpisu :D)






















DO SIEGO ROKU 2014!!!


edycja 1.01.2014
no i rozwalona :D

a tak wyglądały zmagania z piniatą - jednak za dużo taśmy daliśmy...ale za rok będzie lepiej :D

niedziela, 29 grudnia 2013

muffiny pomarańczowo-czekoladowe

pisałam TUTAJ o nieco nieudanej akcji kandyzowania skórki pomarańczowej...
jednak wyznając zasadę "w mojej kuchni nic się nie marnuje" - oczywiście i dla skórki znalazło się idealne zastosowanie :)

zrobiliśmy muffiny - ostatnio na tym blogu to żadne odkrycie, bo przepisów na muffiny jest na nim coraz więcej, ale to efekt naszych eksperymentów kuchennych, które przynoszą nam kulinarne sukcesy, dlatego się nimi dzielimy z radością :D

a co potrzeba na 24 muffiny pomarańczowo-czekoladowe?
- nieudaną kandyzowaną skórkę z jednej pomarańczy :D
- startą świeżą skórkę ze sparzonej jednej pomarańczy
- sok wyciśnięty z dwóch pomarańczy - u mnie to wyszło ok. 250 ml (szklanka)
- 3 szklanki mąki - użyłam pół na pół mąki pełnoziarnistej pszennej z mąką krupczatką
- 1 szklanka cukru - wzięłam pół na pół trzcinowego ze zwykłym białym
- 1 szklanka oleju - wykorzystałam rzepakowego z pierwszego tłoczenia na zimno
- 2 średnie jajka kurze
- 2 łyżki karobu - czyli mączki chleba świętojańskiego
- ok. 140 gram czekolady 70% kakao (to było 7 pasków z 200-gramowej tabliczki :D)
- 2 łyżeczki sody oczyszczonej

no...to do dzieła!
jak zwykle - mokre razem, suche razem, a potem łączymy i do foremek i na ok. 180 stopni do piekarnika na 20 minut pieczenia
jako mokre w robocie kuchennym wymiksowałam kandyzowaną skórkę, jajka, olej, wyciśnięty sok, i ok. 70 gramów czekolady - mocne obroty, aby jak najdrobniej zblendować całość
jako suche - mąka, cukier, karob, soda oczyszczona, cukier, starta skórka pomarańczy i drobno poszatkowane ok. 70 gram czekolady

voila - muffiny idealne na okres świąteczny
smacznego!



czwartek, 26 grudnia 2013

podkładka pod kubek z mapą DIY

taki prezent wymyśliłam dla mamongowej Sis i Szwagra
oni kochają góry, przede wszystkim Bieszczady, a ja kocham robić prezenty :-)

więc kupiłam podkładki drewniane - takie do decoupage'u
za grosze dosłownie, bo 6 sztuk kosztowało 3 zł (allegro)
zamiast takich podkładek, można wykorzystać równie dobrze korkową matę i wyciąć dowolny kształt (koło, prostokąt, kwadrat)

potem taka podkładkę należy wyrysować na mapie - fajnie jest jeśli wybrane fragmenty mapy coś dla nas znaczą ;-)
i wycinamy ten kształt


bierzemy klej vikol i rozcieńczamy go z wodą - proporcji nie podam Wam...ale wyszła mi taka konsystencja pitnego jogurtu :D i takim klejem smarujemy pędzlem podkładkę i równiutko przykładamy wycinek mapy
dociskamy brzegi i odkładamy do wyschnięcia


jak już suche to bierzemy pędzel i lakier do drewna - ja wybrałam szybkoschnący półmatowy, oczywiście bezbarwny :)
i nakładamy warstwę pierwszą, a potem odkładamy do wyschnięcia
ja układałam na krążkach z pociętej rolki po papierze toaletowym



potem nakładamy pierwszą warstwę, ale z drugiej strony...
następnie drugą warstwę z jednej, no i z drugiej...
i znowu nakładamy kolejną warstwę...
liczba tych warstw to wedle uznania - ja w sumie nałożyłam 5 warstw po stronie gdzie jest drewno, a 4 gdzie jest wycinek mapy
całość robocizny zajęła mi jeden wieczór - bo każde schnięcie trwało ok. godziny czasu...
myślę, że prezent się spodoba :D

czwartek, 19 grudnia 2013

OC - czyli owoce cytrusowe!

żadne tam ubezpieczenie ;-)
tylko bardzo sezonowe, lubiane, aromatyczne, zdrowe, smaczne - cytrusy!
ten temat obraliśmy sobie na zabawy ostatniego tygodnia i takim fotograficznym skrótem pokażemy Wam co  takiego robiliśmy


tak naprawdę to zadania rozłożyły się na takie dwa duże działy - tak też je przedstawię ;-)
jednak wszystko zaczęło się od...? zakupów! z nich foto-relacji nie ma, ale zakupy to mega rozwijająca aktywność z mnóstwem - szeroko rozumianych - edukacyjnych możliwości!

kiedy już mieliśmy co potrzebowaliśmy to przygotowałam dla dzieciongów kartoniki z zadaniami

powodów dla których wybrałam taką metodę dydaktyczną jest kilka, a niektóre z nich zauważycie na fotkach :-)
karteczki przede wszystkim miały być pomocniczym materiałem konkretnym motywującym Dziabonga i Dzidzionga do samokontroli - i powiem Wam, że to działa!
jak działa? zobaczcie sami :)

1. zaczęliśmy od oka - czyli zadaniem dzieciongów było patrzeć na owoce i wykonywać zadanie związane z percepcją wzrokową, czyli ułożyć je w kolejności co do wielkości - od najmniejszego do największego, tylko patrząc i wskazując na owoce (układanie ich w szeregu należało do mnie) 


"to nie pasuje!"

ta-dam :D


2. kolejny etap - łapka, czyli dotykamy owoców, sprawdzamy czy szereg jest odpowiednio ułożony, dzięki mierzeniu obwodów owoców przy użyciu sznurka



okazało się, 3 środkowe owoce miały niemalże taki sam obwód, podobnie 2 owoce będące prawie najmniejsze.

3. nadszedł moment na słuch (uszko) - podawałam dzieciongom nazwy owoców, a potem dałam im kartoniki z pierwszymi sylabami tych nazw i ich zadaniem było dopasować każdy kartonik z sylabą do odpowiedniego owocu



to zadanie dużo kosztowało dzieciongi - ale jak już skończyli to się turlanie po podłodze zaczęło (turlanie dzieciongowo-mamongowo-owocowe) :D /fotek brak, bo zabawa była przednia!/


4. kolejnym etapem to było wąchanie (nosek)...
ale mamong się popisała, bo pocięła limonkę, pomarańczę i cytrynę w plastry i...jakoś tak wyszło automatycznie wcześniejsze ćwiczenie matematyki i porównywania zbiorów ;-)

no, a potem wąchanie - zostały po dwie końcówki owoców, po jednej dla każdego dziecionga i...wąchali!
porównywali... dałam im jeszcze po klemenetynce, aby powąchali ją przed obraniem, a potem zdjęli z niej skórkę i powąchali - swoją drogą obieranie to trudna sztuka!




jakoś tak automatycznie to wąchanie przeszło w smakowanie (buzia z języczkiem) :D

dzieciongom zrobiłam memory smakowe - ubaw po pachy, bo to kwaśne jak szlag ;-) 

 było pysznie :D

5. następne zadanie to typowo świąteczny trening motoryki małej (pomarańcze z goździkami)
w naszym przypadku dodatkowo potrenowaliśmy samogłoskę O i sylaby CO i OC - napisałam mazakiem na pomarańczy te sylaby, dzieciongi najpierw palcem dotykały po napisie czytając go na głos, a potem wtykały po śladzie goździki i znów palcem dotykały i czytały





a z drugiej strony pomarańczy - inwencja własna wzoru z goździków :)



jak już wspominałam - zadania zrealizowaliśmy w takich dwóch działach, drugi dział rozpoczęliśmy oczywiście...zakupami - a jakże :D
ale że byliśmy na targu, to nie mieliśmy okazji samodzielnie ważyć owoców to też nadrobiliśmy to w domu - prosty patent: wieszak i dwa worki :)



dzięki temu mogliśmy ułożyć owoce w kolejności pod względem ciężaru - od najcięższego do najlżejszego

potem rozdzieliliśmy je pod względem koloru - pojawiło się pojęcie pary, bo dwa owoce zostały bez kolorystycznej pary (Dziabong je automatycznie nazwał Czarnymi Piotrusiami :D)

6. kolejne etapy zadań z karteczek to praca w kuchni - najpierw sok z pomarańczy (wyciskarka do cytrusów)

soków wyciskanie nam się spodobało - to lecimy z grejfrutami! o wow, jakie one są różne! i wszystko to są grejfruty??? :D 


z tych wydrążonych skórek zrobiliśmy lampiony - użyliśmy ich w kąpieli była magia :)
(foty tego nie oddają, tym bardziej, że robione już po kąpieli dzieciongów)




7. sok wypity,to teraz kroimy skórkę pomarańczową do kandyzowania (ostatnie zadanie z karteczek - z narysowanym nożem)


kandyzowanie nieco nie wyszło... bo jednak skórkę należało albo wymoczyć, albo wygotować przed zalaniem wodą z cukrem... no i do tego nie wycięliśmy białego środka... 


a na koniec - coś extra, gratis, promocyjne ostatnie zadanie :D
zadanie było znowu nawiązujące do zbliżających się świąt...tworzenie łańcucha choinkowego - z wcześniejszych prac mieliśmy wysuszone plasterki cytrusowe, ale też skórki zjedzonych owoców, z których wycięliśmy gwiazdki


z kolorowych karteczek zrobiliśmy harmonijki... 



...i potem wszystko połączyliśmy igłą i nitką i zawiesiliśmy na naszej choince :)





uf... to by było na tyle :)
lubicie cytrusy...? bo my baaardzo!
a w naszym mini projekcie poznaliśmy, używaliśmy, zjadaliśmy owoce nastepujące:
pomelo; grejfruty - sweetie, różowe, żółte; pomarańcze - pinokio i czerwone; klementynki; mandarynki; cytryny; limonki; kumkwaki (kumqak)